Do niedawna pokutowało przeświadczenie, że dobry fotograf to taki, co to ma dobry sprzęt. I mówiąc dobry miało się na myśli taki z wyższej półki, w cenie dobrego samochodu. To trochę dołujące z perspektywy początkującego fotografa, który na sesjach zdjęciowych i reportażach dopiero zaczyna dorabiać sobie do etatu lub ledwo starcza mu na życie i koszta prowadzenia działalności. 
"Kiedyś to było..." powiedziałabym. Kiedyś to wpisywało się do ogłoszenia lub na stronie www na jakim sprzęcie pracujesz i już miałeś plus milion do szpanu i nowych klientów. I to chyba wtedy branża nauczyła klienta, że trzeba mieć dużą "puszkę" żeby robić dobre zdjęcia. A z małpką za daleko nie zajedziesz. 
Mnie to nauczyło, że długa droga przede mną zanim osiągnę sukces. A skoro nie miałam sprzętu, który potwierdzałby mój fach, to stale uważałam, że jestem zbyt mała by: cenić się, zarabiać, z dumą pokazywać swoje zdjęcia, czy mówić o sobie głośno per FOTOGRAF.
Ten schemat myślenia był dla mnie bardzo szkodliwy i tego, jak bardzo - nauczyłam się dopiero niedawno. Jak to się stało?
Do 2019 roku miałam tylko jeden aparat i dwa obiektywy: starą lustrzankę APS-C, obiektyw kitowy i obiektyw standardowy stałoogniskowy 50mm. Do czasu gdy pozapisywałam się na grupy foto byłam szczęśliwą pasjonatką fotografii. A potem naczytałam się: o szumach, o ISO, o nowych technologiach, przewadze pełnej klatki, o aparatach "zabawkach" i profesjonalnych. A ja bardzo chciałam być profesjonalistką. I choć nie miałam pieniędzy, czym prędzej kupiłam wówczas nowy, pełnoklatkowy aparat wierząc, że teraz będę bardziej PRO. Jakość lekko skoczyła, już już byłam zadowolona, a tu jazda zaczęła się od nowa: model, który miałam zebrał najgorsze opinie i najwięcej batów, bo przez ą ę znawców uważany był za największy szajs jaki wypuszczono. A moja pięćdziesiątka regularnie obrywała za bycie "mydełkiem". Byłam bliska załamania. Jak mam oferować usługi na najwyższym poziomie skoro wszyscy mówią, że mój sprzęt to dno dna? 
Postarałam się o dotacje, bo naprawdę nie było mnie stać na lepszy sprzęt. Kupiłam jedną z najlepszych lustrzanek, najlepsze obiektywy  o innych ogniskowych (również z myślą o zdjęciach ślubnych). Uwaga: nie zaczęło przychodzić do mnie więcej klientów "bo mam lepszy sprzęt". Moje zdjęcia nie trafiły do gazet. Ja nie poczułam fotografii ślubnej i zrezygnowałam z niej na rzecz sesji kobiecych. Sprzęt to tylko sprzęt - jedna z najmniej istotnych kwestii w procesie świadczenia usług.  
Wypisałam się z grup ą ę ekspertów fotograficznych, dla których każdy piksel i każda nowinka technologiczna to sprawa życia lub śmierci. Uwolniłam głowę. Zaczęłam robić zdjęcia sercem i korzystając z posiadanej wiedzy, a nie skupiając się na tym czy aparat ma 9 czy 900 punktów autofocusa. Odkryłam, że zdjęcia z nowych obiektywów są piękne i spełniają swoje przeznaczenie - przecież sporo kosztowały. Zrozumiałam też, że zdjęcia z mojej starej poczciwej pięćdziesiątki podobają mi się bardziej niż kiedykolwiek. A ten owiany złą sławą aparat spełnia wszystkie moje oczekiwania. Zaczęłam też robić więcej zdjęć moim starym sprzętem oraz telefonem i wiecie co wam powiem? Oba dają czadu! Zazwyczaj osoby postronne biorąc mój najlepszy aparat do ręki nie robią ani jednego zdatnego do użytku zdjęcia! 
Cieszę się, że przeszłam przez ten proces. Nauczyłam się dzięki niemu sporo o sobie jako o fotografce, ale też zrozumiałam o co chodzi w tej dziedzinie. Szczerze? Wciąż jest wielu fotografów, którzy na zabytkowym sprzęcie wyczarowują najpiękniejsze kadry i jeszcze więcej tych, którzy mając najlepsze, najnowsze i najdroższe aparaty czy obiektywy, a wciąż pozostają poniżej średniej nie wykorzystując potencjału swoich narzędzi. I osobiście wolę uczyć się studiując prace tych pierwszych ;)
P.S. Oba zdjęcia - powyżej i poniżej - zostały wykonane przeze mnie aparatem, który został okrzyknięty przez znawców z grup foto - szajsem. Zdjęcie u góry zrobiłam nowym, droższym obiektywem, dolne zdjęcie starą konstrukcją z 1992 roku - moim pierwszym obiektywem 50 mm.
Back to Top